Tym razem będzie trochę pesymistycznie. Nawet bardzo. Jeśli więc
nie lubicie czytać o sprawach, które nie są słodkie i przyjemne, polecam Wam
zawczasu zamknąć tę kartę przeglądarki i pooglądać na przykład kocięta na
YouTube, żeby się nie dołować.
Jak zapewne
zauważyliście, Świetlik zdążył się już pochwalić pozytywnym wynikiem swojego
egzaminu na prawo jazdy. W tym miejscu muszę przyznać, że jestem z niego
niewyobrażalnie wręcz dumna, przy okazji jednak nieco Was zaskoczę. Otóż
największym powodem mojej dumy nie jest wcale to, że Świetlik został
pełnoprawnym kierowcą, gdyż nigdy nie wątpiłam w jego umiejętności w tej
dziedzinie, ani też fakt, że jako jeden z nielicznych szczęśliwców zdał obie
części egzaminu za pierwszym razem. Nie. Najbardziej cieszy mnie to, że prawo
jazdy jest pierwszą od dawna sprawą, którą doprowadził on do końca.
Gdy Świetlik jakiś czas
temu napisał posta o swoich słabych stronach, natychmiast zapragnęłam wtrącić
swoje trzy grosze, zamiast tego jednak zamyśliłam się nad tym, jak bardzo różne
bywają nasze punkty widzenia. Z mojej perspektywy, wszystkie kwestie poruszone
w jego poście to mały pikuś, istnieje natomiast coś, co regularnie doprowadza
mnie u Świetlika do czarnej rozpaczy... a mianowicie nieumiejętność kończenia
tego, co zaczął.
Raz na jakiś czas
Świetlik gwałtownie zapala się do robienia czegoś nowego, co zaczyna z wielkim
entuzjazmem i czym intensywnie zajmuje się przez x dni z wytrwałością, jakiej
mogę mu jedynie pozazdrościć, nie szczędząc wysiłku, czasu ani pieniędzy. Taki
stan rzeczy może trwać kilka dni, ale również miesięcy, a nawet lat. Przychodzi
jednak moment, gdy ni z tego, ni z owego, Świetlik niespodziewanie porzuca to,
czym się zajmował - czasem z powodu jakiejś obiektywnie niewielkiej przeszkody,
niewspółmiernej do wcześniejszych wysiłków, czasem z niewyjaśnionych przyczyn -
i od tej chwili nijak nie da się go przekonać, by to dokończył. Niechętnie o
tym rozmawia, a czasem nabywa wręcz awersji do tematu, o którym wcześniej mógł
opowiadać bez końca.
Przykładem niech będzie
pewien konkurs, do którego parę lat temu Świetlik zapalił się nie na żarty, po
czym przekonał mnie do wspólnego zgłoszenia się i stworzenia pracy konkursowej.
Nasz projekt pracy, nad którym myśleliśmy przez kilka dni i zarwaliśmy noc, dostał
się do kolejnego etapu i moim zdaniem miał spore szanse przejść dalej. Świetlik
jednak nagle porzucił nasz pomysł, początkowo unikając rozmów na ten temat, a
wreszcie oznajmiając mi, że po prostu mu się nie chce, czym doprowadził mnie do
wściekłości.
Niestety, prawo jazdy, z
którego tak bardzo się cieszę, to zaledwie wierzchołek góry lodowej, a na
liście rzeczy nieukończonych znajdują się sprawy bardzo różnego kalibru, od
poważnych po zupełnie błahe.

Niestety, jak większość
ludzi, wraz z wiekiem coraz bardziej tęsknię za poczuciem bezpieczeństwa i
stabilizacji. Mogę sobie być dziwna, mogę być oryginalna, ale pod tym względem nie jestem wyjątkiem. Coraz częściej patrzę z zazdrością na innych ludzi, którzy pod
koniec studiów mają już w mniejszym lub większym stopniu opracowany plan na
życie, choćby tylko wstępny, i mogą spokojnie planować z partnerami swoją
przyszłość. W zeszłym roku, gdy Świetlik najpierw coraz rzadziej wychodził z
domu i godzinami okupował komputer, a potem znienacka wpadł na pomysł wyjazdu
na stałe na drugi koniec Polski i porzucenia wszystkiego, co zaczął, byłam
niebezpiecznie bliska depresji. Problem ten jest dla mnie o wiele większym murem
między nami niż cokolwiek, co można znaleźć w kryteriach zespołu A., choć w
tych kryteriach się nie znajduje - jest też jedynym problemem, z którym sobie
zupełnie nie radzę. Pieniądze bowiem, jak powszechnie wiadomo, nie rosną
na drzewach, choć byłoby to cudowne.
Plusem sytuacji jest to,
że gdy ktoś mi znajomy znajduje się w podobnej sytuacji, to jest w mniejszym
lub większym "zawieszeniu", nie wypytuję już, jakie ma plany na
przyszłość lub dlaczego takowych nie posiada. Nawet jeśli wiem, że ktoś całymi dniami
siedzi przed kompem, nie potrafię w to wnikać. Zapewne na dłuższą metę nie jest
to właściwe, zapewne trzeba próbować pomóc, zrobić coś, ale nie bardzo wiem,
jak mogłabym rozmawiać i co zrobić, jeśli nie umiem poradzić sobie z tym
chwastem we własnym ogródku. Wobec tego wszyscy, którzy sami nie potrafią go
wyplenić, mogą ze mną gadać bez obaw, że zacznę im suszyć głowę i prawić morały jak
inni.
Minusem jest to, że
czasem - w dni wolne - nie mam ochoty wychodzić z łóżka. Tak, tak. Czasem mam
ochotę zostać pod bezpieczną kołdrą, popijać herbatkę, słuchać Sigurów i
zastanawiać się, czy Świetlik jest ze mną dlatego, że nie chce skończyć, czy
może nie potrafi skończyć. Najpóźniej następnego dnia jednak, a zwykle po godzinie
lub kilku, przypominam sobie o pieniądzach i o tym, gdzie one nie rosną, i
zbieram się do kupy.
Chciałabym wiedzieć, jak
to jest, gdy czas mija, a ten moment nie przychodzi. Dlaczego tak bywa i jak się człowiek wtedy czuje. Chciałabym móc to
zrozumieć tak, jak chce się zrozumieć wroga – żeby móc z nim walczyć.
A jednocześnie wolałabym
nigdy się tego nie dowiedzieć.
R.