środa, 24 grudnia 2014

| 22 | - Pięknobestioświęta

Podczas przedświątecznych porządków, gdy usiadłam na chwilę w fotelu, by złapać oddech, usłyszałam dziwny szelest, jakby dobiegający z wysoka, spod samego dachu. Gdy podniosłam głowę, ujrzałam Bestię, zwiniętą w kłębek i śpiącą na pudle stojącym na najwyższej szafie w moim pokoju. 

Pomyślałam: "Jak bardzo jej czasem zazdroszczę".

W dni takie jak Boże Narodzenie, jak zresztą w większość uroczystych dni, czuję się z reguły obco. Ponieważ żyję na tym świecie nie od dziś, wiem dobrze, czego oczekują ode mnie inni, jak powinien wyglądać mój wkład w przygotowania do świąt, jakie życzenia komu złożyć i jak się zachowywać. Odczuwam jednak przede wszystkim niepokój i stres - stresują mnie ładne, drażniące mnie fakturami i zapachami ciuchy, nerwowa bieganina, drobne zmiany (odkąd pamiętam, zawsze był tamten obrus w dzwoneczki! Zawsze używaliśmy innej zastawy!) i rozdźwięk pomiędzy moimi uczuciami a uczuciami moich bliskich. Lubię smaki świątecznych potraw i zapachy ciast, ubieranie choinki, a nade wszystko uwielbiam wysyłać pocztówki i obdarowywać innych upominkami, ale nigdy nie czułam w sobie prawdziwej, szczerej wiary w Boga i wiem, że to się raczej nie zmieni, nie potrafię wierzyć. Mam świadomość, że nie doświadczam tego, co ludzie wokół mnie czują, i jestem z tym sama. Uśmiecham się i tak dalej, ponieważ nie chcę sprawiać nikomu przykrości czy przysparzać zmartwień... W głębi duszy czuję jednak, że najbardziej chciałabym móc wreszcie zamknąć się w swoim pokoju, wleźć pod ulubiony pomarańczowy koc i poczytać książkę, wyciszyć się, skoro już mam wolne od codziennych zajęć. 

A wiecie, że swoją pierwszą książkę z baśnią o Pięknej i Bestii, którą uwielbiam, znalazłam właśnie pod choinką? Miałam wtedy bodajże pięć lat.

R.





Czytelniku!
Jeśli lubisz święta Bożego Narodzenia, życzymy Ci z grubsza tego samego, co wszyscy: aby były one dla Ciebie czasem przepełnionym ciepłą, rodzinną atmosferą, spędzonym w dobrym zdrowiu i dobrym nastroju. Abyś poczuł to, co właśnie dla Ciebie jest wtedy najważniejsze, swoją własną magię świąt.
Jeśli natomiast święta są dla Ciebie źródłem stresu - przede wszystkim życzymy Ci, abyś odnalazł w te dni czas lub miejsce, gdy będziesz potrafił naprawdę się zrelaksować. Nieważne, czy stresuje Cię nadmiar bodźców, atmosfera dookoła, zachowanie innych czy po prostu z jakichś powodów nie lubisz świąt - życzymy Ci świętego... eee, świątecznego spokoju, spokoju i jeszcze raz spokoju.

B. & R. & Ś.

czwartek, 16 października 2014

| 21 | - Flora i fauna

Zapytałam dziś Świetlika, jak mu idzie pisanie nowego posta na bloga, który na razie przypomina nieco Niewidzialnego Różowego Jednorożca - jest jednocześnie niewidoczny i śmieszny. Otrzymałam następującą odpowiedź esemesową:

"Piszę posta o poczuciu humoru, ale jest on tak śmieszny, że zawsze w ataku śmiechu przypadkiem naciskam backspace i wszystko usuwam".

Myślę, że Świetlikowe poczucie humoru najpełniej uzewnętrznia się w rysunkach jego autorstwa, a moim ulubionym z nich jest - dla mnie kultowy - poniższy rysunek z 2008 roku.

Kto (lub co) najbardziej Wam się podoba? Moim ulubieńcem jest Pegas, czyli uśmiechnięty gwiazdozbiór Pegaza, ale uwielbiam też oczko wodne i mamuta w lodówce.




wtorek, 30 września 2014

| 20 | - O co chodzi?

Dzisiejsza rozmowa telefoniczna pomiędzy mną a Świetlikiem:

R.: Dzwonię do ciebie, bo widziałam na telefonie, że pisałeś, ale nie umiem ci odpisać, bo nie działa mi klawiatura. Gdy chciałam odpisać, kliknęłam coś nie tak i się zawiesiła. Nie da się wybrać liter.
Ś.: A, okej.
R. Dzwonię, żebyś mi powiedział, o co chodzi.
Ś.: Ale ja nie wiem, o co chodzi!
R.: Jak to?
Ś.: Nie znam się na klawiaturach.
R.: Chciałam wiedzieć, o co tobie chodzi, a nie, o co chodzi z klawiaturą.
Ś.: Aaaa... 
R.: Powiedz mi teraz, to od razu odpowiem.
Ś.: Ale ja nie chcę mówić. Wolę napisać.
R.: Ale ja i tak nie mogę ci odpisać.
Ś.: Okej, to ja ci napiszę.

R.

niedziela, 28 września 2014

| 19 | - Aspi-ślady: Tomoko sama w domu

Od czasu do czasu, błądząc po forach i innych stronach w jakiś sposób powiązanych z tematyką autyzmu/ZA, regularnie natrafiam na próby odpowiedzi na pytanie, czy dana postać fikcyjna (filmowa, literacka etc.) "ma" ZA. Spekulacje takie nie dotyczą, rzecz jasna, postaci, które ich twórcy świadomie obdarowali zespołem Aspergera, ale tych, które oficjalnie go nie mają, a jednak przez swoje cechy charakterystyczne powodują u odbiorców skojarzenia z tym zespołem. Wśród podejrzewanych o ZA są więc, obok popularnego ostatnio Sheldona Coopera, także m.in. Edward Nożycoręki czy Łusia Pałys z cyklu powieściowego Małgorzaty Musierowicz. Gdybym miała wszystkie takie tropy śledzić i zastanawiać się nad każdym z nich, nie zostałoby mi wiele wolnego czasu, a jednak pewnego dnia uległam Świetlikowi, gdy entuzjastycznie zaprosił mnie do obejrzenia anime, ponieważ "bohaterka jest aspą!". Może to przez moją słabość do japońskiej animacji, może przez urok osobisty Świetlika, a może zainteresowanie najdłuższym tytułem anime, jaki dotąd widziałam. W każdym razie - obejrzałam i mam ochotę zapisać swoje refleksje.

Anime nosi tytuł Watashi ga Motenai no wa Dou Kangaete mo Omarea ga Warui!, w skrócie WataMote. Skróty są czymś niebywale popularnym wśród fanów anime... w sumie nic dziwnego, gdy się spogląda na ten tytuł.

Fabuła WataMote kręci się wokół nastoletniej Tomoko Kuroki, która niedawno rozpoczęła naukę w liceum, i jej pragnienia, aby "stać się bardziej popularną" w szkole... przez co rozumie w gruncie rzeczy zawarcie jakichkolwiek nowych znajomości. Podejmuje w tym celu szereg prób, jednak wszystkie kończą się klapą i doprowadzają ją do punktu wyjścia, a mianowicie do jej pokoju, w którym spędza całe dnie po powrocie ze szkoły, najczęściej grając w popularne w Japonii gry randkowe.


WataMote

Rzeczywiście, nie da się ukryć, że Tomoko przejawia wiele cech ZA, chociaż nie mnie wyrokować, czy dostałaby diagnozę. Tak czy siak, jest faktem, że nawiązywanie kontaktów z innymi, zwłaszcza rówieśnikami, sprawia jej trudności tak ogromne, że poza rodziną i jedną jedyną koleżanką z poprzedniej szkoły z nikim nie potrafi porozmawiać bez komplikacji. Najlepiej czuje się w środowisku domowym i jedynie wtedy zachowuje się w pełni swobodnie, poza domem natomiast niemal każda rozmowa wywołuje u niej metamorfozę podobną do Świetlikowych - jej mimika, głos i zachowanie przestają być naturalne, aż czuć napięcie unoszące się w powietrzu. Tomoko nie potrafi odczytywać prawidłowo intencji innych, czego przykładem jest branie drobnych przejawów zwykłej ludzkiej grzeczności za oznaki sympatii czy przyjaźni. Jest bardzo kiepska w naśladowaniu - wie, jak chce wyglądać w oczach innych, jednak rezultaty zwykle są przeciwne do zamierzonych, a ona nie rozumie, dlaczego. Swoje porażki często zrzuca na innych i wydaje się mieć zawyżoną samoocenę, ale moim zdaniem to tylko pozory, próby "zachowania twarzy" przed sobą. Próbuje czerpać wiedzę o ludziach z Internetu i gier symulacyjnych, co nie wychodzi jej na dobre - jej przekonania na temat rzeczywistości często są błędne, jak chociażby sposób myślenia o pójściu do liceum czy podjęciu wakacyjnej pracy. W pewnej sferze jest aż nazbyt dojrzała, lecz generalnie bardzo dziecinna jak na swój wiek, najlepiej czuje się wśród młodszych (dzieci).


WataMote

WataMote niewątpliwie nie jest serialem dla wszystkich. Po pierwsze, oglądanie go wymaga umiejętności wyłączenia na jakiś czas empatii i nabrania dużego dystansu, jako że serial wyśmiewa sytuacje, które same w sobie - a zwłaszcza, gdy się w nich samemu uczestniczy - nie są ani trochę zabawne. Wrażliwość raczej w tym przeszkadza. Myślę, że niejeden Aspi może też poczuć urazę na samą myśl o porównaniu się do Tomoko, na zasadzie: "Przecież ona nieraz zachowuje się jak idiotka, a ja nie jestem idiotą!". Zanim zaczniemy w ten sposób myśleć, należy jednak zwrócić uwagę na jeszcze jedną istotną rzecz, która wpłynęła na mój odbiór tego anime.

Tomoko - niezależnie od tego, czy ma zespół Aspergera, czy nie - ma poważne problemy z funkcjonowaniem społecznym i nie dostaje żadnego wsparcia. Nie mówiąc już nawet o specjalistycznej pomocy, której wielu dorosłych dziś ludzi w jej wieku nie miało, jej rodzice nie widzą żadnego problemu w tym, że córka spędza całe dnie w swoim pokoju, jest wiecznie niewyspana i nieziemsko samotna. Nie rozmawiają z nią prawie wcale, nie próbują jej zrozumieć, nie pomagają jej przejść przez trudny okres dojrzewania, stopniowo usamodzielnić się i zdobyć wiedzę o ludziach, której nie posiada i rozpaczliwie szuka. Nie wiem, jak zareagowałabym, znajdując piętnastoletnią córkę śpiącą na podłodze obok wibratora - mam nadzieję, że rozważnie i delikatnie... - ale na pewno nie zostawiłabym tej sytuacji bez jakiejkolwiek rozmowy. Również bratu Tomoko, który jako jedyny pozwala jej się wygadać, ale traktuje ją jak kulę u nogi, moim zdaniem ktoś powinien pomóc zrozumieć sytuację.


WataMote

Jest to więc nie tyle anime o osobie z problemami w kontaktach społecznych, ale o osobie z takimi problemami, która jest z nimi zupełnie sama i próbuje sobie radzić na oślep, metodą prób i błędów. I o tym pomyślałam, kiedy już obśmialiśmy ze Świetlikiem niektóre scenki - jak źle może (choć wcale nie musi) być, jeśli człowiek jest pozostawiony samemu sobie. I to nie jest już śmieszne. Ani trochę.

R.

piątek, 5 września 2014

| 18 | - Zmysły

R. twierdzi, że mam prawie kompletną gamę nieprawidłowości związanych z odbiorem świata przez zmysły.

Wzrok: praktycznie od kwietnia do września nie wychodzę z domu bez ciemnych okularów. Bardzo przeszkadza mi ostre światło. W rzadkich przypadkach, gdy w słoneczny dzień zdarza mi się zapomnieć zabrać ze sobą okularów, bolą mnie oczy i jestem zestresowany.
Gdy na coś patrzę, skupiam się na pojedynczych detalach. Bardzo pomaga to w tworzeniu zdjęć i programów, bo szybko wyłapuję niedoskonałości.

Słuch: z nim jest najwięcej problemów. Zawsze myślałem, że mam po prostu słaby słuch. Dopiero niedawno zorientowałem się, że z moimi uszami jest wszystko w porządku, za to mam bardzo duże trudności z rozdzielaniem pojedynczych źródeł dźwięków. Pamiętam skrajny przypadek, gdy wracając z uczelni po bardzo męczącym dniu nie potrafiłem wyodrębnić zza dźwięków wytwarzanych przez pociąg ani słowa spośród rozmowy trzech osób z mojej grupy, siedzących obok mnie. Również rozmowy przez telefon sprawiają mi dużo kłopotów właśnie z powodu szumów i okropnego brzmienia głosu rozmówcy. Dlaczego w tych wszystkich współczesnych wielozadaniowych telefonach-zabawkach z internetem i sterowaniem dotykowym nie rozwiązano jeszcze problemu fatalnej jakości samego połączenia telefonicznego, która na dobrą sprawę pozostaje taka sama od XIX wieku?

Smak: Lubię potrawy o pojedynczym, wyrazistym smaku, głównie słone albo ostre. Nie lubię potraw o mdłym lub zbyt bardzo wymieszanym smaku, jak na przykład ziemniaki i surówki. Smak danej potrawy oceniam wyłącznie po jej wyglądzie. ◕‿◕
Ponadto piję dużo wody i mam do niej bardzo ścisłe wymagania. Woda nie może być ani trochę gazowana, ale na tyle mineralizowana, żeby można było odczuć lekko metaliczny posmak. Niestety, większość wód nie spełnia tego drugiego wymogu i smakuje strasznie plastikowo. Wodą o perfekcyjnym smaku jest Żywiec Zdrój.

Węch: Tutaj akurat wszystko działa w miarę prawidłowo.

Dotyk: nie uważam się za człowieka nietykalnego, potrafię znieść bycie obejmowanym itd., chociaż sporo zależy od stopnia zaufania do drugiej osoby. Sam raczej nigdy nie wychodzę z inicjatywą dotyku. Mały kłopot pojawia się, gdy witam się przez podanie ręki z kilkoma osobami po kolei - wówczas odczuwam pilną potrzebę umycia rąk. Poza tym często nie zauważam drobnych urazów. Nieraz zdarza się, że zauważam na swojej dłoni jakieś zadrapanie i nie potrafię sobie przypomnieć, skąd ono się tam wzięło.
Jeśli chodzi o odczuwanie temperatury, to mam raczej ograniczoną tolerancję na gorąco. Zdecydowanie wolę przebywanie w chłodzie. W gorących pomieszczeniach, gdy tylko mam taką możliwość, co jakiś czas wychodzę do łazienki ochlapać twarz lodowatą wodą. Odprowadzam w ten sposób nadmiar ciepła.

Zmysł równowagi: R. uważa, że mam go znakomity, ponieważ potrafię budować bardzo smukłe i wysokie wieże z kart i klocków. Ja jednak nie do końca zgadzam się z tą opinią, ponieważ przykładowo czynności polegające na balansowaniu samym sobą wychodzą mi tak sobie. Umiejętność układania wież wynika więc raczej ze zdolności manualnych.

Ś.

czwartek, 4 września 2014

| 17 | - SMS od Świetlika

Ś.: Dzisiaj wymyśliłem też nowe słowo: neurotopowy, czyli ktoś bardzo bystry, kogo neurony zawsze pracują na topie możliwości.

R.

piątek, 29 sierpnia 2014

| 16 | - Odpowiedzi

Ninejszy post jest odpowiedzią na komentarze z notki 13.

Anegdotka o kocie: Istnieje pies, na którym położyłem kiedyś zabawkę kota. Kot rzucił się na zabawkę. Zdenerwowało to psa, który zaczął gonić kota.

Moje plany na przyszłość: chciałbym zarabiać, tworząc rzeczy związane z moimi pasjami. Aktualnie jestem na ostatniej prostej do ukończenia bardzo złożonego i profesjonalnego projektu, nad którym pracuję już od 2010 roku. Dużo osób po zobaczeniu nieukończonej jeszcze wersji stwierdziło, że projekt ten ma szansę odnieść duży sukces.
Dalekosiężnych planów nie posiadam, ponieważ przyszłość ma to do siebie, że nie można jej precyzyjnie przewidzieć (za dużo zmiennych).

Ś.

sobota, 16 sierpnia 2014

| 15 | - Relacje międzyludzkie

Piszę ten post na prośbę R. Zdecydowałam, że będzie on poświęcony moim trudnościom w relacjach z ludźmi. 

Okey, może zacznę od problemu najbardziej oczywistego - mam problem z poznawaniem ludzi, po prostu rozpoznawaniem ich, nawet jeśli widuję kogoś regularnie przez dłuższy czas. To schorzenie ma swoją nazwę - prozopagnozja. Podam na to kilka przykładów.
Miałam pewną nauczycielkę od kształcenia słuchu, która w momencie tego incydentu uczyła mnie już chyba ponad rok. Stoję sobie na przystanku i tak patrzę się prosto na nią i się zastanawiam: „Hmm... no ta kobieta wygląda trochę jak pani W., ale nieee, za niska...”; po czym ta kobieta podchodzi do mnie i mówi z taką dziwną miną: „Dzień dobry”... 
Przykład numer 2: Miałam dwóch cudownych nauczycieli fortepianu: jeden uczył mnie przez rok, drugi przez dwa. W przypadku tego pierwszego, pana R.: Siedzę sobie na korytarzu, ten facet przechodzi sobie obok; ja się tak na niego patrzę i usilnie próbuję sobie przypomnieć, kogo mi on przypomina. Dopiero jak mnie prawie minął to sobie uświadomiłam, że to on! No i powiedziałam dzień dobry - jego mina - jakby miał paść ze śmiechu... 
I wreszcie trzeci przykład: pan T., który uczył mnie w tym momencie przez 1,5 roku wyszedł przed szkołę zapalić. Ja idę do szkoły no i tak się znowu wgapiam w niego i profilaktycznie się z nim przywitałam, ale nie byłam pewna, czy to on. To był on. 
To tylko parę przykładów. Nie będę się przecież rozpisywać na trzy strony.

No to teraz przejdźmy do konkretnie relacji. Wszystkie relacje, nie ważne, czy chcę je utrzymywać, czy nie po prostu się rozlatują. Z tym, że zazwyczaj tendencja jest taka, że im bardziej chcę jakąś relację utrzymać, tym szybciej ona się kończy. Nie wspominając już o tym, że problem jest w tym, żeby w ogóle się rozpoczęła... Zazwyczaj ludzie po prostu mnie ignorują i nie odpowiadają na moje próby nawiązania kontaktu. No a jak już odpowiedzą to... różnie, ale najczęściej jestem ostatnia na liście osób do których warto się odezwać. I to jeszcze z łachą... Zazwyczaj to ja muszę się starać, aby taki kontakt się utrzymał, ale i tak jest to z góry skazane na niepowodzenie. Po prostu po krótszym lub dłuższym czasie zaczynam ludzi drażnić i po prostu zaczynają być niemili. Ale tak jawnie niemili. W taki okropny lekceważący sposób. 
Przykład: miałam koleżankę w szkole muzycznej przez baardzo krótki moment. No cóż, nie wiem czemu, ale ta znajomość bardzo szybko się rozleciała i jeszcze miałam wrażenie, że ta dziewczyna ze mnie kpi. To jest najczęstszy scenariusz. Może być też tak, że ktoś ze mną rozmawia, jest wszystko ok, a potem kontakt nagle się urywa, bez podania przyczyny. 
Kolejny przykład: zadzwoniłam do jakiegoś chłopaka, który miał mi udzielać lekcji z teorii muzyki. Dzwonię do niego, a ten cały zadowolony, wydzwania do mnie z 4 razy pod rząd. Potem jeszcze parę razy gadaliśmy, coraz krócej i chłodniej (z jego strony). W końcu, żeby jakoś już ta znajomość nie przepadła napisałam szanownemu P. coś tam pod jakiś postem na FB. Nie tylko kompletnie go zignorował, ale jak ktoś inny coś napisał to od razu odpisał i miałam wrażenie, że napisał coś złośliwego w tej odpowiedzi w moją stronę. No jasna cholercia, przecież ja mu nic nie zrobiłam... 

Moja mama mówi, że relacje między ludźmi to polityka. Ja nie lubię polityki. Bardzo nie chcę zacząć traktować ludzi jak pionki w grze i patrzeć tylko co i z kim bardziej mi się opłaca. Takie myślenie wzbudza mój straszny niepokój i myślę, że nie czułabym się dobrze z takim myśleniem. Już chyba wolę moje nieporadne kontakty, ale takie, które są szczere i niezakłamane. I nie jakieś takie wyrachowane, czy coś... 
No cóż, zawsze mam na pocieszenie mojego kota. I lekcje przez Skype z pewnym również bardzo miłym chłopakiem. :) Ale w tym momencie nie będę się nawet na nic nastawiać, może wtedy mnie nie oleje. No to chyba tyle. Takie moje spontaniczne przemyślenia.

Pozdrawiam! :)

Nika

czwartek, 14 sierpnia 2014

| 14 | - Rozstanie

Świetlik i ja rozstaliśmy się.

Jest mi bardzo trudno o tym pisać, dlatego długo się zastanawiałam, jak to zrobić, jednak nadal nie wiem. Z jednej strony, wciąż potrzebuję się na ten temat wygadać lub wypisać, z drugiej - nie potrafię ubrać myśli w słowa i nie chciałabym, aby ktoś uznał, że publicznie piorę brudy czy coś w tym stylu. Rozstaliśmy się w zgodzie, nie było żadnej wielkiej kłótni, zdrad, kłamstw - ta decyzja była raczej skutkiem długotrwałego myślenia nad naszymi potrzebami i celami w życiu.

Gdy się poznaliśmy w czasach liceum, mieliśmy jednakowe oczekiwania wobec życia, jednak z czasem to się zmieniło. Zaczęłam marzyć o mieszkaniu razem, niezależności finansowej, a w dalekiej perspektywie o byciu rodziną, ale moje marzenia pozostały jednostronne. Zaczęłam dostrzegać, że Świetlik nie tylko nie podziela i nie rozumie mojej wizji życia, ale także wielokrotnie nie jest szczęśliwy przez to, że ja go w tej wizji chciałabym umieścić. Ostatni rok, mimo że wiele razy rozmawialiśmy o tych kwestiach i próbowaliśmy różnych sposobów, by uratować związek, emocjonalnie bardzo nas oddalił. Czułam, że się męczymy i żadne z nas nie jest już szczęśliwe - Świetlik z tym, czego ja oczekuję, a ja z tym, co jest.

Myślę, że to, co się stało, nie jest winą zespołu Aspergera jako takiego, a raczej naszych indywidualnych podejść do życia. Spotkałam ludzi z ZA, którzy mają wizję życia podobną do mojej, i wielu neurotypowych, których podejście jest bardziej podobne do Świetlikowego.

Jest mi z tą decyzją bardzo trudno żyć. Mimo upływu czasu cierpię, w mojej głowie wciąż przewijają się wspomnienia i ranię ludzi dookoła siebie, choć nie chcę. Martwię się też ciągle o Świetlika, o to, jak sobie radzi i jak się czuje - zwłaszcza, że on nie potrafi mówić o swoich uczuciach z taką łatwością jak ja. Nie wiem, jak on się czuje, bo ja czuję, że życie nigdy nie będzie takie samo. Boję się o niego. Boję się, że już nie zdołam pokochać kogoś innego tak, by być zdolną do poświęceń i myśleć na pierwszym miejscu o nim, a później dopiero o sobie. Boję się, że nie umiemy być w pełni szczęśliwi ani razem, ani osobno.

Czasem - mimo świadomości, że zrobiłam, co mogłam, ale po każdej próbie zmian było tak samo - tęsknię tak, że nie daje mi to żyć. Cieszę się, że wciąż mam wakacje, bo kontakty z ludźmi są dla mnie w takie dni nie do zniesienia, z wyjątkiem najbliższych dwóch czy trzech osób.

Jakiś czas temu rozmawialiśmy o nas i Świetlik powiedział, że chciałby wciąż utrzymywać ze mną kontakt, od czasu do czasu porozmawiać i pomagać sobie, gdy to możliwe. Mam nadzieję, że to się nie zmieni niezależnie od tego, jak ułożymy sobie życie. Mam nadzieję, że w ogóle zdołamy je sobie ułożyć.

Zgodziliśmy się też, że chcemy dalej prowadzić bloga, gdyż - sądząc po reakcjach ludzi - takie miejsce jak to jest ludziom podobnym do nas w jakiś sposób potrzebne. Wciąż za mało dorosłych osób z ZA i ich bliskich mówi głośno o sobie (inna sprawa, że mało kto o nich pamięta). Mamy jednak na razie oboje problem z pisaniem. Dlatego wpadliśmy na pomysł, aby zaprosić znajomą z ZA, by napisała co nieco od siebie, podczas gdy my nie umiemy się zanadto ogarnąć. Następna notka będzie jej autorstwa i mam nadzieję, że to nam wszystkim dobrze zrobi.

R.



[edit by Świetlik, 29 III 2015] 
Jak można się domyślić, jesteśmy ponownie razem. R. zrozumiała, że pomimo mojej nieporadności nigdy przez nikogo nie będzie kochana tak bardzo, jak przeze mnie, a ja sam po niedawnym przypadkowym ekscesie z inną dziewczyną też wiem, że spośród wszystkich ludzi tylko przy R. czuję się naprawdę swobodnie i komfortowo.

[edit by Rika] 
Jesteś bardzo grzeczny, pisząc o swoim ekscesie, a moje przemilczając. Jestem pewna, że większość ludzi nie byłaby do tego zdolna.

piątek, 1 sierpnia 2014

| 13 | - O czym napisać?

Przepraszam za ostatni brak aktualizacji.
R., zakładając bloga, nie wzięła pod uwagę tego, że w gruncie rzeczy dla ludzi, którzy nie podzielają moich zainteresowań, jestem totalnie nudną osobą, nie znoszę tak po prostu opowiadać o sobie, a do tego sklecenie jednego w miarę poprawnego gramatycznie zdania zajmuje mi od 10 do 15 minut.
Jeśli kogoś mimo wszystko interesuje cokolwiek na mój temat, to sugeruję w komentarzach zaproponować coś, o czym mógłbym napisać, a ja spróbuję coś napisać.

Ś.

poniedziałek, 21 lipca 2014

| 12 | - O zakupach za granicą

W zeszłym tygodniu kupiłem kilka drobiazgów do kompletowanego zestawu do astrofotografii (mam nadzieję, że pierwsze zdjęcia będę już robił jesienią - zostały w zasadzie dwa najważniejsze elementy, czyli teleskop i montaż). Interesujące mnie detektor do fotografii planet i filtr podczerwony nie są dostępne w polskich sklepach, więc musiałem złożyć zamówienie kolejno w Chinach i Niemczech. Nigdy jeszcze nie kupowałem w ten sposób, ale otuchy dodały mi pozytywne opinie sklepów, w których zamawiałem produkty. Procedura zakupu wygląda mniej więcej tak:

- zakładamy konto PayPal
- zasilamy konto pieniędzmi poprzez http://paypal-doladowania.pl (w dzień roboczy transfer pieniędzy trwa 5 minut)
- wybieramy produkt, wpisujemy adres do wysyłki i płacimy. Konwersja waluty odbywa się automatycznie.

Paczka z Chin przyszła już po dwóch dniach. Bardzo zaskoczył i ucieszył mnie fakt, że nie musiałem cłacić* i vacić. Na fakturze eksportowej wartość produktu była zaniżona do kwoty zwalniającej z podatków od importu produktu spoza Unii Europejskiej. Dzięki temu chińskiemu gestowi zaoszczędziłem kilkaset złotych.

A razem z zamówionym filtrem z Niemiec dostałem paczkę gumibärów:


Wszystko poszło ekspresowo i bezproblemowo. Chińczycy zawsze znajdą sposób na osłabienie gospodarki innych państw, Niemcy zawsze wpadną na pomysł umilenia dnia sąsiadom.
Zdecydowanie polecam zakupy za granicą. ◕‿◕

* cłacić = płacić cło

Ś.

niedziela, 20 lipca 2014

| 11 | - Dosłowność

Ś.: Nie napisałem na razie nowego posta, bo powiedziałaś mi, żebym napisał, gdy skończę się podniecać kamerką do astrofotografii.

R.

czwartek, 10 lipca 2014

| 10 | - Gdzie jest Bestia?

Kiedy miałam około sześciu lat, uwielbiałam wydawane co tydzień czy dwa czasopismo "Wally zwiedza świat" i namiętnie kolekcjonowałam dołączane do niego naklejki (kolekcjonowałam w życiu różne dziwne rzeczy). W każdym czasopiśmie z serii znajdowała się, oprócz artykułów na temat danego państwa czy regionu, dwustronna, szczegółowa ilustracja przedstawiająca tłum ludzi, w którym należało odnaleźć tytułowego Wally'ego. Zdarzyło mi się również, że w moje ręce wpadła książka z serii "Gdzie jest Wally?", składająca się w całości z takich ilustracji.

Nigdy nie byłam fanką tłumów. Z wyjątkiem tych, w których gubił się Wally. Odnalezienie go zawsze wydawało mi się o wiele łatwiejsze niż odnalezienie się w tłumie.

Obecnie Bestia gra ze mną we własną wersję "Gdzie jest Wally?". Jak na istotę aspołeczną przystało, nie potrzebuje do kamuflażu żadnego tłumu.








R.

piątek, 4 lipca 2014

| 9 | - Jak poderwać pianistę

R.: X kocha się w swoim nauczycielu pianina ze szkoły muzycznej, który jest od niej tylko o dwa lata starszy. Nie wie, co zrobić, by się z nim umówić. Ja nie wiem, co na to poradzić.
Ś.: Niech pokaże mu swoje dźwięki na pianinie.

czwartek, 3 lipca 2014

| 8 | - Ciężkie chwile pani call centerki

Opowiem o historii, która zdarzyła mi się przedwczoraj.

Dostałem telefon z nieznanego mi numeru, którego nie zdążyłem odebrać. Zazwyczaj nie mam zwyczaju odpowiadać na telefony nieznanych numerów, ale ostatnio rozmawiałem z dwoma osobami, których nie miałem zapisanych w skrzynce - jedną z nich była osoba z byłej pracy, drugą osoba z forum astronomicznego. Rzadko kiedy zapisuję nowe kontakty, ponieważ prawie nigdy nie rozmawiam z tą samą osobą więcej, niż 2-3 razy, a jeśli od czasu ostatniej takiej dzwoni jakiś nieznany numer, po prostu zakładam, że to ta sama osoba. Poza tym posiadanie w telefonie więcej, niż 15 kontaktów sprawia, że przewinięcie listy na sam dół (w celu zadzwonienia do kogoś, kogo nazwa zaczyna się od litery znajdującej się na końcu alfabetu) zajmuje więcej czasu.

Tym razem było jednak inaczej, ponieważ telefon był od operatora mojej sieci. Dostałem ofertę zmiany planu taryfowego, który wiązał się z otrzymaniem nowego telefonu. Jako, że zupełnie na tym się nie znam i nie odróżniam operatorów sieci od producentów telefonów, dopiero po chwili się połapałem, o co chodzi. Po podaniu adresu do wysyłki telefonu sprytnie skłamałem, że nie pamiętam swojego numeru PESEL wymaganego do sfinalizowania umowy, aby ogarnąć sytuację później (podczas rozmów telefonicznych nie potrafię na ogół logicznie myśleć z powodu stresu). W związku z tym pani call centerka obiecała, że zadzwoni w następny dzień (tzn. wczoraj), aby otrzymać ode mnie dodatkowe informacje.

Ja w międzyczasie przemyślałem sprawę i doszedłem do wniosku, że w zasadzie nie chcę zmieniać telefonu, więc dodałem numer do automatycznie odrzucanych. W efekcie wczoraj miałem 7 prób połączenia od tego numeru, z tego ostatnią po godzinie 21:00. Pokazałem to Rice i pochwaliłem się, że kobiecie wystarczy kilka minut rozmowy ze mną, żeby potem przez cały dzień napasztować mnie próbami ponownego skontaktowania się.

Dziękuję za uwagę. Jestem bardzo niegrzecznym człowiekiem. Ciekawe, czy komuś przypadkiem narobiłem kłopotów. ◕‿◕

Ś.

sobota, 28 czerwca 2014

| 7 | - Słowotwórstwo

W pierwszym poście na blożku wspomniałem, że jedną z moich specjalności jest tworzenie nowych słów, ewentualnie używanie istniejących w nowym kontekście. Bardzo lubię lekko zmieniać brzmienie słów lub łączyć kilka słów w jedno. Gdy mówię po swojemu, łatwiej jest mi się wypowiadać. Niestety, nie zawsze wypada używać własnych słów, co sprawia, że "oficjalne" rozmowy są dla mnie czasami trudnością.

Rika zapisuje najciekawsze wymyślane przeze mnie słowa. Oto przykłady:

Allele – Allegro (np. Kupiłem to na Allelach)
Aspa – osoba z ZA
Choróbstwo – choroba
Dzioban – bocian
Esencjalizm – esencja do herbaty
Jazdko - prawo jazdy
Kciukać – trzymać kciuki
Krzysiówki – krzyżówki
Łajkend – weekend
Mięsa – Mensa (organizacja)
Mojżesz – możesz (np. Nie mojżesz tak robić)
Mosze – może (np. Być mosze tak zrobię)
Naupka – nauka
Pajączkowszczyzna – pajęcza sieć
Pełenka – pełnia
Płacić atencję – uważać (z angielskiego to pay attention)
Portfelio – portfel
Prawniczek - prawnik żyjący w celibacie
Pryszczyca - trądzik
Pschtschoła - pszczoła (wymawiane tak, jak się pisze)
Rabratka – rabatka bratków
Ryn - rynek
Sabordaż – połączenie sabotażu i abordażu
Siedmiodniowiec - rogalik 7 Days
Szałszyk – szaszłyk
Umęczon – zmęczony (np. Jestem już bardzo umęczon)
Vadaceum – połączenie vademecum i panaceum
Wolontariać – być wolontariuszem

Mam nadzieję, że słowa się podobały i były śmieszne.

Ś.

wtorek, 17 czerwca 2014

| 6 | - Kraina Wiecznej Teraźniejszości

Tym razem będzie trochę pesymistycznie. Nawet bardzo. Jeśli więc nie lubicie czytać o sprawach, które nie są słodkie i przyjemne, polecam Wam zawczasu zamknąć tę kartę przeglądarki i pooglądać na przykład kocięta na YouTube, żeby się nie dołować.

Jak zapewne zauważyliście, Świetlik zdążył się już pochwalić pozytywnym wynikiem swojego egzaminu na prawo jazdy. W tym miejscu muszę przyznać, że jestem z niego niewyobrażalnie wręcz dumna, przy okazji jednak nieco Was zaskoczę. Otóż największym powodem mojej dumy nie jest wcale to, że Świetlik został pełnoprawnym kierowcą, gdyż nigdy nie wątpiłam w jego umiejętności w tej dziedzinie, ani też fakt, że jako jeden z nielicznych szczęśliwców zdał obie części egzaminu za pierwszym razem. Nie. Najbardziej cieszy mnie to, że prawo jazdy jest pierwszą od dawna sprawą, którą doprowadził on do końca.

Gdy Świetlik jakiś czas temu napisał posta o swoich słabych stronach, natychmiast zapragnęłam wtrącić swoje trzy grosze, zamiast tego jednak zamyśliłam się nad tym, jak bardzo różne bywają nasze punkty widzenia. Z mojej perspektywy, wszystkie kwestie poruszone w jego poście to mały pikuś, istnieje natomiast coś, co regularnie doprowadza mnie u Świetlika do czarnej rozpaczy... a mianowicie nieumiejętność kończenia tego, co zaczął.

Raz na jakiś czas Świetlik gwałtownie zapala się do robienia czegoś nowego, co zaczyna z wielkim entuzjazmem i czym intensywnie zajmuje się przez x dni z wytrwałością, jakiej mogę mu jedynie pozazdrościć, nie szczędząc wysiłku, czasu ani pieniędzy. Taki stan rzeczy może trwać kilka dni, ale również miesięcy, a nawet lat. Przychodzi jednak moment, gdy ni z tego, ni z owego, Świetlik niespodziewanie porzuca to, czym się zajmował - czasem z powodu jakiejś obiektywnie niewielkiej przeszkody, niewspółmiernej do wcześniejszych wysiłków, czasem z niewyjaśnionych przyczyn - i od tej chwili nijak nie da się go przekonać, by to dokończył. Niechętnie o tym rozmawia, a czasem nabywa wręcz awersji do tematu, o którym wcześniej mógł opowiadać bez końca.

Przykładem niech będzie pewien konkurs, do którego parę lat temu Świetlik zapalił się nie na żarty, po czym przekonał mnie do wspólnego zgłoszenia się i stworzenia pracy konkursowej. Nasz projekt pracy, nad którym myśleliśmy przez kilka dni i zarwaliśmy noc, dostał się do kolejnego etapu i moim zdaniem miał spore szanse przejść dalej. Świetlik jednak nagle porzucił nasz pomysł, początkowo unikając rozmów na ten temat, a wreszcie oznajmiając mi, że po prostu mu się nie chce, czym doprowadził mnie do wściekłości.

Niestety, prawo jazdy, z którego tak bardzo się cieszę, to zaledwie wierzchołek góry lodowej, a na liście rzeczy nieukończonych znajdują się sprawy bardzo różnego kalibru, od poważnych po zupełnie błahe.




Niestety, jak większość ludzi, wraz z wiekiem coraz bardziej tęsknię za poczuciem bezpieczeństwa i stabilizacji. Mogę sobie być dziwna, mogę być oryginalna, ale pod tym względem nie jestem wyjątkiem. Coraz częściej patrzę z zazdrością na innych ludzi, którzy pod koniec studiów mają już w mniejszym lub większym stopniu opracowany plan na życie, choćby tylko wstępny, i mogą spokojnie planować z partnerami swoją przyszłość. W zeszłym roku, gdy Świetlik najpierw coraz rzadziej wychodził z domu i godzinami okupował komputer, a potem znienacka wpadł na pomysł wyjazdu na stałe na drugi koniec Polski i porzucenia wszystkiego, co zaczął, byłam niebezpiecznie bliska depresji. Problem ten jest dla mnie o wiele większym murem między nami niż cokolwiek, co można znaleźć w kryteriach zespołu A., choć w tych kryteriach się nie znajduje - jest też jedynym problemem, z którym sobie zupełnie nie radzę. Pieniądze bowiem, jak powszechnie wiadomo, nie rosną na drzewach, choć byłoby to cudowne.

Plusem sytuacji jest to, że gdy ktoś mi znajomy znajduje się w podobnej sytuacji, to jest w mniejszym lub większym "zawieszeniu", nie wypytuję już, jakie ma plany na przyszłość lub dlaczego takowych nie posiada. Nawet jeśli wiem, że ktoś całymi dniami siedzi przed kompem, nie potrafię w to wnikać. Zapewne na dłuższą metę nie jest to właściwe, zapewne trzeba próbować pomóc, zrobić coś, ale nie bardzo wiem, jak mogłabym rozmawiać i co zrobić, jeśli nie umiem poradzić sobie z tym chwastem we własnym ogródku. Wobec tego wszyscy, którzy sami nie potrafią go wyplenić, mogą ze mną gadać bez obaw, że zacznę im suszyć głowę i prawić morały jak inni.

Minusem jest to, że czasem - w dni wolne - nie mam ochoty wychodzić z łóżka. Tak, tak. Czasem mam ochotę zostać pod bezpieczną kołdrą, popijać herbatkę, słuchać Sigurów i zastanawiać się, czy Świetlik jest ze mną dlatego, że nie chce skończyć, czy może nie potrafi skończyć. Najpóźniej następnego dnia jednak, a zwykle po godzinie lub kilku, przypominam sobie o pieniądzach i o tym, gdzie one nie rosną, i zbieram się do kupy.

Chciałabym wiedzieć, jak to jest, gdy czas mija, a ten moment nie przychodzi. Dlaczego tak bywa i jak się człowiek wtedy czuje. Chciałabym móc to zrozumieć tak, jak chce się zrozumieć wroga – żeby móc z nim walczyć.

A jednocześnie wolałabym nigdy się tego nie dowiedzieć.




R.

sobota, 14 czerwca 2014

| 5 | - Astronomia

Zainteresowania są dla aspów tym, czym znajomości z innymi osobami dla neurotypowych ludzi. Mogą mieć charakter od przelotnej fascynacji do przyjaźni na całe życie. U mnie przykładem tego ostatniego jest ciągnąca się od moich najmłodszych lat miłość do astronomii.

Nie odziedziczyłem tego zainteresowania po nikim. Zaczęło się chyba od książki "Czas i przestrzeń", którą uwielbiałem czytać wiele razy od deski do deski w wieku 6-7 lat. Wielu z przedstawionych w niej pojęć i zagadnień nie rozumiałem, ale na pewno rozbudziła ona moją ciekawość.

Astronomia jest dziedziną bardzo szeroką, ale nie wydaje mi się, żebym się specjalizował w jakiejś konkretnej gałęzi. Interesuje mnie zarówno jej matematyczna strona, jak i czynne prowadzenie obserwacji zjawisk astronomicznych. Bardziej zaawansowane aspekty teoretyczne, jak np. geometrię sferyczną i równania ruchu ciał niebieskich zacząłem ogarniać dopiero na studiach, natomiast w niebo gapiłem się już od dziecka. Z moich bardzo wczesnych obserwacji (w wieku 7-8 lat) pamiętam między innymi częściowe zaćmienie Słońca 12 października 1996 r. i całkowite zaćmienie Księżyca 16 września 1997 r.

Zdecydowanie bardziej na serio zainteresowałem się astronomią po zakupie dużej lornetki w 2008 roku. Większość pogodnych nocy w kolejnym roku spędziłem na poznawaniu nieba i oglądaniu obiektów, których nie byłem w stanie dojrzeć w mniejszym sprzęcie. Od tego czasu kupiłem jeszcze dwa teleskopy i masę sprzętu fotograficznego, który posiadam do dzisiaj.

Poza tym w astronomii podoba mi się możliwość łączenia jej z moimi innymi zainteresowaniami. Przykładowo, napisałem sobie własny program do obróbki zdjęć nieba. Na studiach mój każdy indywidualny projekt zaliczeniowy miał coś wspólnego z astronomią. Kiedyś na przykład wymyśliłem nową metodę obliczania czasów zaćmień Słońca, wydajniejszą od tych spotykanych w literaturze. Również moje zdolności w dziedzinie elektroniki potrafię przełożyć na astronomię, konstruując na przykład automatyczny odrośnik optyki, bardzo przydatny w wypadku obserwacji w warunkach dużej wilgotności.

Na koniec przepraszam za długi czas oczekiwania na nowego posta na blożku. W poniedziałek i wczoraj miałem egzaminy na prawo jazdy (teoretyczny i praktyczny - oczywiście oba zdane za pierwszym razem), więc musiałem na chwilkę odłożyć inne obowiązki ◕‿◕

Ś.

sobota, 7 czerwca 2014

| 4 | - Jak to jest?

Jak to jest być partnerką faceta z ZA?

Rozczaruję Was - nie znam odpowiedzi na tak postawione pytania.

Odkąd pierwszy raz spotkałam człowieka z ZA, minęło już dziewięć lat bez kilku dni, w którym to okresie poznałam w różnych okolicznościach kilkanaście osób z ZA. Mogę przysiąc, że nie było wśród nich dwóch takich samych ludzi. Były osoby, które zasypały mnie słowami, jak i takie, które wypowiedziały ich w moim towarzystwie zaledwie kilka. Niektórzy nie żartowali przy mnie wcale, inni doprowadzali mnie swoimi żartami do łez. Niektórzy wzbudzili we mnie ogromną sympatię, inni byli dla mnie neutralni. Niektórzy zostali moimi znajomymi, z innymi odbyłam jedną czy dwie rozmowy.

Znam ludzi, którym się wydaje, że jeśli poznali jedną osobę z ZA, poznali wszystkich, zwłaszcza po naczytaniu się tego i owego. Pierwszą rzeczą, którą chciałabym wam powiedzieć, jest: nic bardziej mylnego. Nie ma klucza, który otwiera wszystkie zamki. Nie ma jedzenia, które smakuje wszystkim. Nie ma ani jednej rzeczy na świecie, która budzi we wszystkich identyczne uczucia. Nie ma też dwóch takich samych osób z ZA, podobnie jak nie ma dwóch takich samych NT, blondynów, nauczycieli, homoseksualistów, diabetyków czy morderców. Zapomnijcie.

Oczywiście, i tak nie zapomnicie, bo taki już z nami, ludźmi, jest problem. Ogółem lubimy uogólnienia.

Tak czy siak, właściwszym pytaniem jest: Jak to jest być partnerką Świetlika?

Jeśli zaś chodzi o to, jak to jest być partnerką Świetlika, pierwszym słowem, które na zasadzie skojarzeń przychodzi mi do głowy, jest "podwójnie".

Przede wszystkim od zawsze mam wrażenie, że jest ich dwóch.

Jeden Świetlik - ten, którego poznałam najpierw i z którym zawarłam bliską znajomość na przestrzeni kilku miesięcy - jest osobą całkiem ekstrawertyczną. Prawie nigdy nie jest cicho, zawsze produkuje jakieś dźwięki, a to śpiewając, a to nucąc, to znów wystukując rytmiczne melodyjki. Ta wersja Świetlika, jeśli tylko jest w nastroju do rozmowy, rozmawia dużo i chętnie, jest również uczuciowa, lubi kontakt fizyczny i przez większość czasu patrzy mi w oczy. Ma bardzo podzielną uwagę, potrafi bowiem jednocześnie wykonywać kilka różnych czynności, na przykład w tym samym czasie kodować, co mówię, jeść, korzystać z komputera i nucić. Często się wygłupia i żartuje, co najmniej kilka razy dziennie wpada w całkowitą głupawkę z zupełnie błahych powodów. Na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od innych ludzi.

Drugi Świetlik pojawia się ni stąd, ni zowąd, w sytuacjach, gdy nie jesteśmy sam na sam, a jednocześnie jest głośno i/lub trzeba rozmawiać z innymi. Przedziwna ta metamorfoza wygląda tak, jakby znienacka zaczynała otaczać go zupełnie inna aura.
Początkowo było mi trudno uświadomić sobie, co powoduje we mnie to uczucie, z czasem jednak zauważyłam, że składa się na nie wiele drobnych zmian, które trudno wyizolować i sprecyzować. Jego sposób poruszania się staje się jakiś inny, usztywniony, głos jakby automatyczny i pozbawiony ekspresji, a całość sprawia wrażenie bycia w ciągłym (mniejszym lub większym) napięciu. Przez większość czasu patrzy w dół lub ucieka gdzieś wzrokiem i najchętniej nie odzywa się, a jeśli musi rozmawiać, to rozmowa nie jest w pełni naturalna. Im głośniej jest dookoła i im dłużej to trwa, tym bardziej intensywna jest przemiana i tym trudniej się porozumieć. Odstępy pomiędzy moimi wypowiedziami a jego odpowiedziami na nie są coraz dłuższe, zaś odpowiedzi lakoniczne i czasem nieadekwatne.
Najłatwiej zaobserwować to na rodzinnych imprezach z udziałem wielu ludzi, gdy Świetlik stopniowo coraz bardziej się "wyłącza", aż w końcu czuję, że musimy wyjść na trochę na zewnątrz, bo jest już bardzo niedobrze. Jest to jednak ekstremalny poziom, najbardziej oddalony od zera punkt na osi.

Metamorfozy Świetlikowe przypominają mi kreskówkę z dzieciństwa, The Mask, gdzie nieśmiały facet po założeniu maski staje się drugą wersją siebie, która niczego się nie boi, walczy z potworami i płata ludziom brzydkie figle. Tyle tylko, że tutaj jest na odwrót.


http://jakeanimationfundamentals.blogspot.com


Najtrudniejsza w tym wszystkim jest dla mnie świadomość, że to, co ja postrzegam jako nienaturalne, dla innych ludzi jest właściwą rzeczywistością, nie alternatywą. Inni ludzie nigdy nie poznają Świetlika w całości takiego, jakiego znam ja, zupełnie odprężonego, otwartego i ekspresyjnego, na czym tracą obie strony.  Owszem, istnieje niewielkie grono osób, w których obecności metamorfoza dokonuje się w mniejszym stopniu, jak Świetlikowi znajomi od astronomii, jednak z mojej perspektywy to nadal jest wersja demo, a nie pełna wersja.

Z drugiej strony, świadomość, że jestem jedyną osobą, która potrafi odblokować pełną wersję, jest dla mnie najpiękniejszym, co spotkało mnie w życiu. Myślę, że trudno o bardziej pewny i namacalny dowód miłości. Słowa mogą kłamać, wygląd maskować, czyny być fałszywe czy wymuszone, ale to, co obserwuję, dzieje się samo i z całą pewnością nie da się tego udać.

Nie mam zielonego pojęcia, czy inni ludzie z ZA zmieniają się w podobny sposób, będąc sam na sam ze swoimi partnerami, czy też nie, a jeśli tak - jak wielu z nich to dotyczy. Nie wiem tego, ale podejrzewam, że u większości oglądam drugą wersję, a jeśli już jest mi dane trochę więcej, to tylko kawałeczek dema pierwszej wersji i raczej się to nie zmieni.

Drugi aspekt słowa "podwójnie" wiąże się z tym, że odkąd poznałam Świetlika, czuję się, jakbym żyła na pograniczu dwóch światów, które nie potrafią się zrozumieć. Każdy z nich rządzi się swoimi prawami, jest na swój sposób piękny i na swój sposób smutny. Każdy z nich bywa mi bliski, na wyciągnięcie ręki, ale i obcy, w chwilach, gdy zdaję sobie sprawę, że nie jest do końca mój, nigdy bowiem do końca nie zrozumiem żadnego z nich... nawet tego, z którego się wywodzę, nigdy nie rozumiałam i nie zrozumiem w stu procentach, nie mam co do tego złudzeń.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

| 3 | - Dlaczego nie grozi mi samouwielbienie

Jest to mój pierwszy w życiu samodzielny wpis na jakimkolwiek blogu. W sieci udzielam się sporadycznie i w zasadzie tylko w kilku stałych miejscach. Nie mam zbytniej wprawy w pisaniu o sobie, więc należy liczyć się z faktem, że moje pierwsze notki będą mało ciekawe.
Przez pewien czas myślałem o tym, o czym tak naprawdę mógłbym napisać. Nie będę wypunktowywał swoich cech osobowości, które na dobrą sprawę można znaleźć w dowolnym internetowym artykule o aspach*. Wpadłem więc na pomysł, żeby przedstawić w kilku punktach swoje wady i rzeczy, które nie wychodzą mi najlepiej - będzie to swoista przeciwwaga dla nachodzących mnie od czasu do czasu ataków samouwielbienia ◕‿◕

1. Jestem powolny. Robienie różnych rzeczy zajmuje mi przeważnie kilka razy więcej czasu, niż innym ludziom. Przykładem może być ten wpis - dokończenie go zajęło mi około 4 godzin, a nad treścią myślałem od kilku dni. Na obróbce pojedynczego zdjęcia potrafię spędzić całe popołudnie.
2. Mam fatalne umiejętności utrzymywania kontaktów z ludźmi. W gimnazjum trafiła mi się świetna klasa, w której miałem grupę kilku dobrych znajomych. Miałem, bo cały kontakt z nimi urwał się praktycznie w dzień zakończenia ostatniego roku szkolnego. Podobną sytuację miałem po liceum i po studiach. Po przeciwnej stronie jest troska o należące do mnie przedmioty. Czasem słyszę uwagę, że mój aparat fotograficzny wygląda, jakby wczoraj został po raz pierwszy wyjęty z pudełka, mimo że przeżył już wiele ekstremalnych warunków i tysiące kilometrów podróży. Takie uwagi zawsze sprawiają, że się cieszę.
3. Zakładam, że inni mają podobny zakres wiedzy do mojego. Oraz, że podchodzą do pewnych spraw z taką samą powagą, co ja. Głównie objawia się to w internetowych dyskusjach dotyczących astronomii w miejscach, w których takie tematy poruszane są rzadko. Zazwyczaj znajdzie się ktoś, kto popisze się ignorancją lub brakiem wiedzy w tej dziedzinie. Po stanowczym poprawieniu takiej osoby zastanawiam się, dlaczego sypią się na mnie baty od oburzonych moim tonem. Dopiero po jakimś czasie zdaję sobie sprawę, że uczepiłem się całkowitej drobnostki albo przypadkowo zasugerowałem, że przedmówca jest skończonym idiotą.
4. Wszystko robię po swojemu. Od sposobu trzymania różnych przedmiotów w ręce po sposób grania w gry komputerowe i sposób pisania programów komputerowych. Te dwa ostatnie wiążą się z tym, że nie przepadam za uczeniem się od kogoś, zdecydowanie preferuję odnajdywanie własnych rozwiązań problemów. To z kolei wiąże się z punktem pierwszym, bo często zdarza się, że właściwy sposób odnajduję dopiero po kilku próbach.

Mam nadzieję, że na początek wystarczy. Po przejrzeniu blogów innych asp mógłbym jeszcze dodać jeden punkt: nie potrafię pisać długich wypowiedzi na swój temat. Nie potrafię pojąć, w jaki sposób niektórzy są w stanie co kilka dni umieszczać elaboraty na kilkanaście akapitów ◕‿◕
Niedługo przygotuję coś o astronomii.

Ś.

* tutaj mała dygresja - pomimo tego, że używane przeze mnie słowo aspa kończy się na literę a, jest ono rodzaju męskiego, podobnie jak np. woźnica.

niedziela, 1 czerwca 2014

| 2 | - Z okazji Eurozamętu

Wybory do Parlamentu Europejskiego przypomniały mi pewien dialog pomiędzy mną a Świetlikiem, który wywiązał się w zeszłym roku na wakacyjnym wyjeździe. 

Zaczęło się od tego, że usłyszałam, jak Świetlik śmieje się sam do siebie w łazience, dokąd poszedł umyć zęby.

Ja: Co się dzieje?

Świetlik, wyskakując z łazienki: Właśnie przyszło mi coś do głowy. Jak się nazywa pasta do zębów dla eurosceptyków?

Ja: Nie mam pojęcia.

Świetlik: EuroDon't.




R.

P.S. Kochanie, jeśli to czytasz, to zmień, proszę, kolor czcionki na czarny. Nie wiem, dlaczego w pierwszym poście była czarna, a teraz nagle stała się szara.

środa, 28 maja 2014

| 1 | - Początek

Wędrowcu, błądzący po zakamarkach sieci, witaj na naszym blożku! Zapraszamy, poczuj się jak u siebie w domu. Może masz ochotę na kubek waniliowej herbaty?




Pomysł na tego bloga zrodził się całkiem niedawno, gdy Rika, nie po raz pierwszy, przypadkowo natrafiła na przykład tego, jak postrzegane są osoby z zespołem Aspergera. Otóż, całe szczęście, samo ich istnienie nie jest tematem tabu, jednak ilekroć mowa o ich najbliższym otoczeniu, wymienia się hurtem rodziców, opiekunów i pracujących z nimi (głównie dziećmi) specjalistów, natomiast nikomu nie przyjdzie do głowy, że osoba z zespołem Aspergera może mieć przyjaciela, a co dopiero chłopaka, dziewczynę, męża lub żonę. Bo jak to, autyzm i związek? Przecież to się nie trzyma kupy. Autyści najczęściej są w mediach przedstawiani w sposób, który utrwala w wyobraźni przeciętnego Kowalskiego obraz osoby niepełnosprawnej intelektualnie i/lub genialnego sawanta; o ile od czasu do czasu ktoś gdzieś nieśmiało sugeruje, że dorosły człowiek z ZA może mieć w miarę normalne życie zawodowe, o tyle życie osobiste tegoż pozostaje białą plamą. Nie istnieje i już.
Co gorsza, powszechną praktyką podczas organizacji różnorakich eventów powiązanych tematycznie z zespołem Aspergera jest nie tylko udawanie, że partnerzy osób z ZA nie istnieją, ale także pomijanie samych osób z ZA!




Chcielibyśmy, żeby ten blog był głosem, który powie coś zgoła innego, a mianowicie, że:




Chcielibyśmy od czasu do czasu pokazać świat z perspektywy pary, w której jedna z osób ma ZA, a druga, hm... też jest dość ekscentryczna.
Nie jest to jednak jedyny cel tego bloga.
Rika chciałaby od czasu do czasu najzwyczajniej w świecie uwiecznić swoje przeżycia i podzielić się przemyśleniami na różne tematy, zaś Świetlikowi przyda się miejsce, gdzie będzie mógł napisać co nieco o swoich zainteresowaniach, gdy innym wyczerpie się cierpliwość do słuchania o nich... a także o wszystkim innym, jeśli zechce.

Dlaczego Piękni? Ano dlatego, że miło byłoby zachować trochę anonimowości, a ponieważ do ideałów urody wiele nam brakuje, nikt raczej nie wpadnie na pomysł, że my to my. (Aczkolwiek ostatnio dowiedziałam się, że Świetlik został przez znajomą mojej koleżanki nazwany "niezłym ciachem"! - dop. Rika).

Oboje mamy nieco ponad dwadzieścia lat, jesteśmy razem od prawie sześciu.
Rika studiuje pedagogikę i ma głowę pełną myśli, by pomagać dzieciakom - z autyzmem i nie tylko - odnaleźć się w tym dziwnym świecie. Uwielbia literaturę, języki angielski i hiszpański, kontakt z przyrodą, herbatę, anime i kulturę Japonii, a ponadto bzikuje na punkcie swojej kolekcji widokówek, które zbiera od dziecka, a od pięciu lat wymienia z ludźmi z całego świata. Często zapuszcza się myślami na tyle daleko, że sama się dziwi, jakim cudem stwarza pozory zdrowego rozsądku.
Świetlik jest informatykiem, jest również aspą posiadającym specyficzną gamę zainteresowań. Są wśród nich takie, które pojawiają się u każdego szanującego się aspy, jak na przykład gry komputerowe, programowanie oraz słowotwórstwo. Posiada on jednak również pasje bardziej unikalne i rzadko spotykane nawet wśród najbardziej zatwardziałych asp. Można wśród nich wymienić algorytmy astronomiczne lub obserwowanie jednym okiem zjawisk świetlnych zachodzących w najmniej oczekiwanych momentach, jak chociażby spolaryzowane światło ekranu z rozkładem jazdy odbitego na wewnętrznej szybie autobusu.

Było już trochę o Pięknych, było o Aspergerze, a gdzie podziewa się Bestia? Wstyd się przyznać, ale sami nie wiemy - możesz jednak być pewien, że wróci do domu przed zapadnięciem zmroku. 
Do ulubionych zajęć Bestii należą jedzenie wszystkiego, co jest jadalne (a od czasu do czasu także czegoś, co nie jest), spanie, granie na nerwach otoczeniu oraz zabawa wszystkim, co nie jest z założenia przeznaczone do zabawy. Raz na jakiś czas odwdzięcza się za uratowanie przed schroniskiem, wspaniałomyślnie wskakując wybrańcom na kolana i pozwalając głaskać się przez kilkanaście minut, jednak Świetlik jak dotąd nie dostąpił tego zaszczytu.
I, oczywiście, Bestia - zupełnie jak w baśni - jest płci męskiej.




Mamy nadzieję, że nie odstraszą Cię jej nieprzyjazne miny i zapragniesz odwiedzić nas od czasu do czasu!

R. & Ś.