Rozpoczął się Miesiąc Wiedzy na temat Autyzmu, można
się więc spodziewać, że w mediach pojawi się co nieco o
autystach, w tym - jak mawia Świetlik - o aspach. A ja, nieco przekornie,
chciałabym Was zachęcić do obejrzenia pewnego filmu, który ze spektrum na
pierwszy rzut oka nie ma nic wspólnego - "Never Let Me Go".
Rzecz dzieje się w
postapokaliptycznej rzeczywistości, w świecie,
w którym postęp medycyny doprowadził do
wydłużenia przeciętnej długości życia
człowieka do ponad stu lat. Stało się to
możliwe dzięki przeszczepianiu chorym narządów od ludzkich klonów. Takich
jak Cathy, Ruth i Tommy, którzy już jako
dzieci, wychowujące się w
odciętej od świata szkole z pensjonatem,
dowiadują się, że ich przeznaczeniem jest w ciągu
kilku lat po ukończeniu nauki zostać dawcami,
oddać trzy lub cztery narządy i
umrzeć. Zero szans na zmianę własnego
losu.
Jak można się domyślić po obejrzeniu trailera, film
kocentruje się wokół relacji pomiędzy bohaterami oraz ich życia w cieniu świadomości, że nie zostało im wiele czasu. Chociaż pozornie nie
różnią się niczym od innych młodych ludzi,
wchodzą w dorosłość, wiedząc, że nigdy nie będą jak inni. Nie będzie upragnionej kariery
zawodowej, związku z widokami na przyszłość, własnej rodziny. Tu i teraz to
wszystko, co mają.
Rzadko płaczę podczas
oglądania filmów i czytania książek, a
mimo to płakałam przez ten film jak bóbr. A dokładniej, przez dyrektorkę szkoły. Słowa wypowiadane przez nią i jeszcze jedną kobietę do głównych bohaterów oraz ich
stosunek do nich jako żywo
przypominają mi stosunek wielu
ludzi do osób z ZA i ich związków.
Jedna z tych pań mówi
litościwie: Chciałabym wam
pomóc... biedne stworzenia. Druga natomiast, w odpowiedzi na
rozpaczliwe prośby bohaterów o przedłużenie ich życia ze względu na ich miłość choćby o parę lat, oznajmia
bezlitośnie: Nie musieliśmy
zaglądać w wasze dusze. Musieliśmy stwierdzić, czy w ogóle je macie.
Na szczęście o autyzmie i zespole Aspergera mówi się coraz więcej, próby przełamywania
stereotypów dotyczących spektrum nie należą już do rzadkości. A jednak hasła, że osoby z ZA są pozbawione empatii czy nie mają uczuć wyższych, wciąż żyją i
mają się dobrze. Wystarczy poczytać komentarze pod artykułami w popularnych
serwisach informacyjnych, a znajdziecie takie perełki jak ta, która kilka lat
temu zabolała mnie najbardziej:
Nie są świadomi uczuć innych, nie rozumieją własnych… Czy kogoś
takiego można w ogóle nazwać człowiekiem?
Podobne do słów dyrektorki Hailsham, prawda?
Na przestrzeni kilku lat związku ze Świetlikiem słyszałam też nieprzyjemne teksty lżejszego kalibru, wypowiadane na ogół z dobrą wolą, a nawet szczerą
troską. Ktoś zapytał, skąd wiem, że on naprawdę mnie kocha. Ktoś inny powiedział, że mnie podziwia, bo on by nie
wytrzymał w takim związku -
zupełnie, jakby to było poświęcenie na miarę misji z filmu
"Interstellar". Ogółem reakcje ludzi na wiadomość o związku z osobą z ZA bolą, dlatego wtajemniczyłam w to
tylko kilka osób.
Do wszystkich zainteresowanych: tak, osoba z ZA potrafi kochać,
choć jej miłość może przejawiać się inaczej
niż Twoja, bardziej
niekonwencjonalnie, może być dla
Ciebie niewidoczna lub wydawać Ci się dziwna. Często wydaje mi się wręcz, że mało kto kocha tak bezwarunkowo,
szczerze i wiernie, jak Świetlik
- zwłaszcza, gdy patrzę na innych
ludzi. Ponieważ jestem wielbicielką herbaty i mam swój ulubiony sklepik z herbatami, ta miłość przypomina mi
herbatę liściastą na półce z
herbatami ekspresowymi. Może opakowanie wydaje Ci się dziwne, jeśli zwykle pijesz ekspresową. Może nie jest łatwo ją przyrządzić. Może czasem jest
przepyszna, gdy pijesz ją w dwie osoby, a nie udaje się akurat wtedy, gdy na kolacji jest
tuzin gości... zdarza się i tak. Ale to nie znaczy, że jest gorsza od Twojej, i nie znaczy
też, że właśnie Ty ją znasz najlepiej i wiesz o niej
wszystko.
Zanim ocenisz,
pomyśl: czy Twoja miłość jest
doskonała? Czy nigdy nie rani innych, nie sprawia, że czasem się za siebie wstydzisz? A skoro tak, kto
dał Ci prawo do oceniania, kto
potrafi kochać, a kto nie... albo - jeszcze lepiej - kogo można nazwać
człowiekiem? Naukowcy, jak w "Never Let Me
Go"? Anonimowi internauci pod jakimś tekstem w necie? Ty sam?
R.
Bardzo chciałam zarówno obejrzeć film, jak i przeczytać książkę... Teraz chcę jeszcze bardziej. :)
OdpowiedzUsuńCzytałam książkę. I choć czytam dużo i wiele z tego szybko zapominam - tej książki nie zapomnę nigdy! Tak samo nie zapomnę tego wpisu! Jak pięknie opowiedzialas o ASach! Jak ja Cię rozumiem! A porównanie do herbaty jest przepiękne i jakże trafne😀. Nawiasem mówiąc mój Mąż, bardzo w typie "ASowym", tylko taką, dobrą herbatę pija😊.
OdpowiedzUsuń