piątek, 10 czerwca 2016

| 54 | - Głowy hydry


Przedwczorajsza rozmowa o Fejsbuku:

Ś.: Ja teraz wcale nie wchodzę na Bunia, ponieważ się na niego obraziłem.
R.: Dlaczego?
Ś.: Mnóstwo tam debili.
R.: Myślałam, że ich poblokowałeś.
Ś.: Debile są jak głowy hydry: jedną się odetnie, a trzy nowe wyrosną na jej miejsce.
R.: A co oni piszą?
Ś.: Na przykład, że Północnokoreańczyk wylądował na Księżycu. To urąga mojej godności. Jestem zbyt inteligentny na tę stronę.

sobota, 26 marca 2016

| 53 | - Pracka - aktualizacja

Pod koniec poprzedniego roku znalazłem pracę w sąsiednim mieście. Po kilku dniach zaczęły mi jednak nie pasować bardzo kiepskie warunki pracy. "Biuro" znajdowało się na zapleczu małego sklepu. Było w nim ciemno i bardzo zimno, cały czas trzeba było siedzieć w kurtce i czapce. Toaleta mieściła się w sąsiednim budynku. Współpracownik nie przejmował się zachowaniem ciszy i bez słuchawek puszczał sobie głośną muzykę. Szef był niezbyt skory do rozmowy na temat umowy o pracę. Dostałem zadanie zupełnie niezwiązane z ogłoszeniem, wymagające znajomości zupełnie innej technologii. W związku z tym ekspresowo się stamtąd zwinąłem i już po czterech dniach bez słowa przestałem przychodzić.

Krótko po rezygnacji wysłałem CV do innej firmy. Odpisano mi dopiero po miesiącu, gdy w zasadzie pogodziłem się z tym, że moje zgłoszenie zostało odrzucone. Okazało się jednak, że firma poszukuje osoby dokładnie z takim zestawem umiejętności, jaki posiadam. Już w dzień po rozmowie kwalifikacyjnej zostałem przyjęty na umowę o pracę. 

Wrażenia z mojej bieżącej pracy mam bardzo pozytywne. Pracuję w cichym i wygodnym pomieszczeniu, w którym można się łatwo skupić. Współpracownicy nie robią żadnych problemów, a szefostwo jest miłe i kontaktowe. Mam nadzieję, że zostanę tam na dłużej (aktualny projekt ma zająć co najmniej rok), co pozwoli mi odłożyć pieniądze na zainteresowania.

Wracając do domu, nie jestem również taki zmęczony, jak po wcześniejszych pracach. Na pewno wpływa na to cisza w biurze. Lekko przeszkadza jedynie działająca cały czas klimatyzacja. Rozważam zakup słuchawek wyciszających po kolejnej wypłacie. Testowałem niedawno w centrum handlowym interesujący mnie model i bardzo spodobał mi się efekt.

Ś.

piątek, 20 listopada 2015

| 52 | - Pracka

Ostatnio przygotowuję się do grupowej wycieczki do Stanów Zjednoczonych, która odbędzie się za kilkanaście miesięcy. Jak większość osób pewnie wie, aby być wpuszczonym do tego kraju, trzeba przejść przez wieloetapowy proces wizowy. Większość pytań we wniosku wizowym nie jest dla mnie problematyczna (przykładowo, nigdy nie zajmowałem się handlem ludźmi ani rekrutacją dzieci-żołnierzy), ale dwa pytania dosłownie zniewoliły mnie z nóg - pytania o bieżące miejsce zatrudnienia oraz miesięczne zarobki.

O ile pracuję na umowę-zlecenę i mam z tego korzyści materialne, to moje zarobki są bardzo nieregularne i na pewno nie wystarczyłyby zwykłemu człowiekowi na pokrycie kosztów dwutygodniowych wakacji na innym kontynencie. Ja osobiście mam pieniądze odłożone na ten cel już od dłuższego czasu. W związku z tym nie do końca wiem, co wpisać w tych polach we wniosku wizowym.

Obawiam się szukania stałej, 8-godzinnej pracy, ponieważ byłem w ten sposób zatrudniony przez jakiś czas i nie podobał mi się taki styl życia. Przez większość czasu w biurze byłem przestymulowany dźwiękowo, a po powrocie do domu nie miałem na nic ochoty. W samej pracy miałem problemy komunikacyjne z innymi osobami z firmy oraz klientami dzwoniącymi telefonicznie. Chociaż bardzo pozytywnie rozwiązałem kwalifikacyjny test na inteligencję i wykazałem się biegłą znajomością angielskiego, to wydaje mi się, że podczas pracy z powodu braku komfortu sprawiałem raczej wrażenie osoby ociężałej umysłowo, a podczas rozmowy telefonicznej po angielsku zapominałem nawet najprostszych fraz. W związku z pracą musiałem też przeprowadzić się do innego województwa, utrzymywanie związku na odległość było dla mnie męczące fizycznie i psychicznie, a R. frustrowała się moim brakiem kontaktowości, gdy przyjeżdżałem z wizytą.

Nie lubię przeglądać ofert pracy, ponieważ wydaje mi się, że nigdzie nie mam wystarczających kwalifikacji. Od wielu lat zajmuję się programowaniem, ale posiadam wiele własnych, utartych sposobów na rozwiązywanie problemów, które często kłócą się z modelami narzucanymi przez firmy programistyczne, co eliminuje możliwość pracowania w grupie. Wolę robić wszystko po swojemu i samemu dochodzić do opracowania rozwiązania, niż korzystać z gotowych rozwiązań. Pomimo ukończenia studiów, wydaje mi się, że nie jestem przygotowany do podjęcia pracy gdziekolwiek. Najbardziej pasowałoby mi samozatrudnienie, ale z powodu problemów społecznych i nieumiejętności autopromocji nie mam pojęcia, jak skłonić innych ludzi, żeby dawali mi więcej pieniędzy za coś, co robię.

Jakbym miał w najbliższym czasie szukać pracy, to tylko dlatego, żeby mieć co wpisać w tych dwóch polach we wniosku wizowym. Nie wiem jednak, jak przełamać te wszystkie problemy, a dodatkowo nie chcę marnować życia na siedzeniu przez 8 godzin dziennie w bardzo stresującym otoczeniu.

Ś.

czwartek, 29 października 2015

| 51 | - Java na jawie


Ś.: Ja bardzo nie lubię Javy. Java to język programowania do rozwiązywania problemów tworzonych przez niego samego.

środa, 7 października 2015

| 50 | - Roaring Twenties

Rikuś i Świetlik spędzili razem popołudnie, wałęsając się po parku, urządzając sobie jesienną sesję zdjęciową i zahaczając o supermarket. Wieczorem, po powrocie do domu, Świetlik podzielił się swoimi wrażeniami via komunikator.

Ś.: Dzisiaj byłaś Considerably Cute*.
Ś.: Chociaż czasami zbyt Rycąca**.
Ś.: Ale ogólnie mocne 8/10.
R.: Dziękuję.
R.: Muszę być rycąca, ponieważ jestem in my Roaring Twenties.
R.: Może po trzydziestce będę Cichsza.

(*) Jest to parafraza cytatu z Nichijou, jednej z ulubionych serii anime Świetlika.
(**) Oznacza to, że Rika tego dnia czasami zbyt głośno mówiła.

piątek, 25 września 2015

| 48 | - Media społecznościowe

Jestem światowej sławy superbohaterem, który na co dzień prowadzi życie skromnego aspy, aby w nocy przyodziać pelerynę i zajmować się tworzeniem rzeczy Pięknych. Dzięki temu zdobyłem uznanie bardzo wielu osób.

Jedna z fotografii, które wykonałem w tym roku (nie mogę powiedzieć, co przedstawiała), stała się popularna w Polsce i za granicą. Gościłem dzięki temu na antenie kilku stacji telewizyjnych, stając się ekspertem od wszystkiego. Przykładowo, niedawno dostałem zaproszenie na wywiad związany z tematem, który zupełnie nie leży w kręgu moich zainteresowań. Zaproszono mnie też jako prelegenta na lokalną imprezę z okazji maksimum roju Perseidów w sierpniu.

Zadziwiającym faktem dotyczącym mojej wielkiej sławy jest to, że udało mi się wypromować bez praktycznie żadnej obecności w mediach społecznościowych typu Fejsbuń albo Tłajter. Zazwyczaj posty nieznanych ludzi zdobywają ogromną popularność w ten sposób, że użytkownicy takich portali zaczynają masowo rozpowszechniać informację za pomocą lajknięć, sharnięć albo tłajtnięć.

Osobiście niezbyt lubię media społecznościowe i do niedawna nie potrafiłem ogarnąć, jak z nich korzystać, ale w końcu zdecydowałem się założyć kilka profili ku własnej czci. Niestety zrobiłem to za późno, ponieważ o ile w pierwszej połowie roku kilka moich zdjęć było oglądanych przez kilkanaście milionów osób, to aktualnie dopiero co dobijam do liczby 50 lajknięć na moim fanpejczu.

Moja niechęć wobec mediów społecznościowych bierze się z tego, że jest tam za dużo chaotycznie zorganizowanych informacji, których nie potrafię przetworzyć. Szczególnie duży problem sprawiał mi (i ciągle sprawia) niezbyt popularny w naszym kraju Tłajter, który przypomina mi masę ludzi gadających do siebie samych w jednozdaniowych wypowiedziach.




Czasami stresuje mnie komunikacja przez media społecznościowe i zdarza się, że proszę Rikę o wspólne sklecenie wypowiedzi, pomimo tego, że jej zdaniem posługuję się bardzo wyrafinowanym językiem. W ekstremalnych przypadkach napisanie jednego prostego zdania (np. "Witam.") zajmuje mi pół godziny. Jakiś czas temu mieliśmy też spory ubaw z tego, że przypadkiem (być może sprawcą był Zły Dotyk na tablecie) dołączyłem do jakiegoś wydarzenia na Fejsbuniu, którego nigdy nie widziałem na oczy. Było to chyba jakieś szkolenie dla psychologów w innym krańcu Polski. Gdy Rika to zobaczyła, to od razu do mnie zadzwoniła z pytaniem, o co chodzi. Stawiam, że myślała, że to przykrywka dla spotkania z Kochanką.

Ś.

sobota, 12 września 2015

| 47 | - Anegdoty

Dzisiaj wybraliśmy się z inicjatywy Świetlika do restauracji, gdzie zamówiliśmy gigapizzę. Żadne z nas nie spodziewało się, że będzie ona aż tak wielka, ponieważ nie wiemy, ile to jest 46 centymetrów (Świetlik na co dzień posługuje się latami świetlnymi). Po zjedzeniu kolejno 25% (R.) oraz 43,75% (Ś.) pizzy, poprosiliśmy o jakieś opakowanie, by móc zabrać pozostałą część do domu.
Gdy Świetlik próbował wcisnąć resztę pizzy do opakowania, wywiązał się taki dialog:

R.: Drugi kawałek włóż do góry nogami.
Ś.: Nie, bo wtedy wszystko z niego spadnie.
R.: Nie spadnie.
Ś.: Spadnie.
R.: Nie.
(Rika demonstruje, co oznacza dla niej "do góry nogami")
Ś.: To nie jest do góry nogami, tylko obrócone o 180 stopni względem osi z.

***

Rika odczytuje Świetlikowi SMS-a od jasnowidza - jeden z tych uciążliwych, spamerskich SMS-ów, jakie chyba każdy od czasu do czasu dostaje i (miejmy nadzieję) od razu kasuje.

R.: Zobacz: już dziewiętnastego września czeka mnie zmiana passy w sferze finansów. To znaczy, że wtedy mnie zwolnią z pracy.

***

Ś.: Policzki masz tak czerwone, jak dziewczyny w anime, kiedy ktoś im mówi, że są Cute.

Higurashi no Naku Koro ni

***

Rika kupiła sobie nowe ciuchy, między innymi wydekoltowaną, wyfalbankowaną, wykoronkowaną bluzkę w kolorze bladego różu. Zapytała Świetlika, jak mu się podoba w tej bluzce.

Ś.: A to jest piżama?
R.: Nie, to jest bluzka.
Ś.: Aha. (zerkając na dekolt) To taka do karmienia piersią?
R.: Nie podoba ci się?
Ś.: Tak chodziły baby na wsi sto lat temu.
R.: Mógłbyś powiedzieć coś milszego.
Ś.: Mógłbym skłamać, że mi się podoba, ale lepiej, żebyś znała prawdę.

***

R.: Zobacz, dzisiaj jest coś o seksualności osób ze spektrum.
Ś.: Jakiego?
R.: Autystycznego.
Ś., śmiejąc się: A, to mnie nie dotyczy.


R. & Ś.

czwartek, 3 września 2015

| 46 | - (Nie)ruchome obrazki

Moja pamięć jest dziwna.

Ponieważ mówienie o tym też jest dziwne (zawsze, gdy wspominałam komuś cokolwiek spośród tego, o czym jest ten post, patrzono na mnie jak na Marsjanina), nie do końca potrafię oddać swoje odczucia słowami. Mimo wszystko przed wakacjami spróbowałam je opisać na kartce, którą dzisiaj znalazłam w stercie papierów, i wyszło mi coś takiego:

Często mam wrażenie, że pamiętam wszystko, co w życiu widziałam, pod warunkiem, że miało to postać obrazu widzianego na płaskiej powierzchni. Mam w głowie niewiarygodne ilości takich obrazów, które widziałam na różnych etapach życia, od zamierzchłych czasów przed pójściem do przedszkola po czasy obecne. Ile jest tych obrazów, nie wiem nawet w przybliżeniu, gdyż większości z nich prawdopodobnie nie potrafię przypomnieć sobie intencjonalnie - poszczególne obrazy przypominają mi się najczęściej na zasadzie nagłych skojarzeń.

Jest wśród tych obrazów wszystko: okładki i całe strony książek i czasopism, zdjęcia, szablony stron internetowych sprzed lat, okładki zeszytów z dzieciństwa, strony z podręczników wraz z ilustracjami, plakaty, wizytówki, ulotki... a wszystko to dość szczegółowe, a przynajmniej tak sądzę, gdy widzę, ile zapamiętują inni. Nie pamiętam długich tekstów pisanych, na przykład całych fragmentów książek, słowo w słowo. Pamiętam jednak układy graficzne całych stron, włącznie z rozmiarem, kolorem i wyglądem czcionki, kolorem tła, rozmieszczeniem ilustracji i ich szczegółami, zwłaszcza kolorystycznymi. Jeśli gdzieś przeczytałam o czymś, mogę nie pamiętać zbyt wiele na dany temat, ale przypomnę sobie na zawołanie, gdzie to przeczytałam i jak wyglądała dana strona pod względem graficznym. Jestem pewna, że każdą książkę, którą kiedykolwiek czytałam, potrafiłabym rozpoznać po wyglądzie pojedynczej strony, nawet jeśli od dawna nie pamiętam nic z jej treści.

Przykłady takich (nie)ruchomych obrazków, pierwsze lepsze:
- obraz z dziewczynką wyciągającą rękę po kubek, który (obraz, nie kubek) wisiał na korytarzu naprzeciw gabinetu neurologa, gdzie zaprowadzono mnie jako dziecko bodajże siedmioletnie. Osoby neurologa wcale nie pamiętam. Pamiętam też, że jadąc do niego, czytałam wycięty z czasopisma "Mama, tata, komputer i ja" artykuł o grze "P.A.W.S. Symulator psa". Artykuł miał sześć stron, których wygląd dokładnie umiem odtworzyć, m.in. wiem, że dookoła każdej strony była brązowa ramka szeroka na ok. 0,5 cm, z wzorkiem w beżowe psie łapy;
- każda strona notatnika, który dostałam w szpitalu w wieku sześciu lat. Reklamował on lek Mucosolvan. Na każdej stronie, trochę wyżej niż w centrum kartki, znajdował się rysunek płuc, sprawiających z oddali wrażenie niebieskich, ale z bliska składających się z małych, białych kwiatków. Był tam zastosowany efekt bluru;
- kartka, z której uczyłam się tabliczki mnożenia. Była to ostatnia strona okładki zeszytu, a na pierwszej stronie tego zeszytu znajdowała się mrówka z "Dawno temu w trawie". Dokładniej: fioletowa mrówka biegnąca w prawo, na którą padało żółte światło reflektora. Tło w dużej mierze było fioletowe. Tabliczka mnożenia została przedstawiona w dwóch rzędach po pięć słupków, białą jaskrawą czcionką.
I tak mogłabym wymieniać i nieudolnie opisywać w nieskończoność.

Ciekawsza prawdopodobnie będzie anegdotka: gdy byłam w gimnazjum, zdarzyło się, że trzeba było napisać zadanie domowe na temat echolokacji. Poszłam wtedy do biblioteki i powiedziałam bibliotekarce mniej więcej: "Poproszę taką jedną książkę... nie pamiętam tytułu, ale coś o zmysłach u zwierząt. Z przodu miała zdjęcie nietoperza na białym tle, a tytuł był czerwoną czcionką, o, takiej wielkości". Kobieta spojrzała na mnie jak na wariata, a następnie przez dziesięć minut upierała się, że na pewno takiej książki w księgozbiorze nie ma. Parę miesięcy później zupełnie niechcący ją znalazłam i wyglądała dokładnie tak, jak mówiłam, choć nie widziałam jej od czasów przedszkola.

Pamiętam też wygląd każdego słowa w języku polskim, które widziałam w życiu, nawet jeśli nie rozumiem jego znaczenia. Przez całe życie nie napisałam z błędem ortograficznym żadnego słowa, które wcześniej choć raz w życiu zobaczyłam, mimo że zupełnie nie myślę (i nie myślałam nigdy) o regułach ortografii. Z tego powodu wygrałam wszystkie konkursy ortograficzne, na jakich byłam, prócz jednego, gdzie pojawiły się nieznane mi słowa, m.in. nazwy ptaków. Nie robię błędów, ponieważ gdy widzę słowo z błędem, mam podobne odczucie jak wtedy, gdy ze ściany znika coś, co na niej wisiało. Automatycznie kieruję spojrzenie w to miejsce i czuję, że coś nie gra. Pomaga mi to w nauce języków obcych - widząc słowa w obcych językach, też często zapamiętuję ich wygląd, nawet gdy nie wiem, co znaczą.

Długo sądziłam, że na pewno nie mam ZA, bo jestem inna niż Świetlik - pod wieloma względami bardzo się różnimy. Pierwszy raz zaczęłam o tym myśleć, gdy uświadomiłam sobie, że ja też mam problemy z zapamiętywaniem twarzy i rozpoznawaniem ludzi na podstawie twarzy, ale wydaje się, że ich nie mam, dzięki temu, że istnieją fotografie. Bo ja nie pamiętam ludzi w sposób przestrzenny, tzn. nie umiem odtworzyć w głowie czyjejś twarzy w 3D. Twarze, które pamiętam, są "płaskimi" twarzami ze zdjęć.
Dziwi mnie też bardzo, że nie mam w ogóle wspomnień z dzieciństwa związanych z wyglądem ludzi, żadnych, mimo że tak dokładnie pamiętam książki i czasopisma. Moje najwcześniejsze wspomnienia dotyczą natomiast wzorów, faktur i innych szczegółów przedmiotów. Jeśli chodzi o ludzi, pamiętam tylko ich wygląd na zdjęciach z danego okresu, czasami wzory na ubraniach, ale bardzo nieliczne, a we wspomnieniach... nie wiem, jak to ująć. Mam tylko świadomość obecności danej osoby obok mnie w danym momencie życia (podobnie zresztą mam w snach), bez żadnych szczegółów na temat jej wyglądu. Kiedy myślę, dajmy na to, "Kto był na moich dziesiątych urodzinach i jak on wyglądał?", w pierwszej kolejności przeglądam w głowie zdjęcia z tychże urodzin i natychmiast znam odpowiedź, natomiast nie pamiętam nikogo z urodzin u koleżanki z klasy, z których nie mam zdjęć. Inna sprawa, że poczułam się tam bardzo źle, śmiertelnie się przeraziłam i zadzwoniłam do mamy, kłamiąc, że boli mnie brzuch, by mnie stamtąd zabrała. Ale to tylko jeden przykład, a z innych imprez, z których nie mam zdjęć, również nie mam wspomnień. 
Najlepszym przykładem jest jednak dom mojej babci, w którym często bywałam jako dziecko, a ostatni raz byłam bodajże w wieku dwunastu lat. Wiem, kto tam ze mną bywał, ale nie pamiętam w ogóle twarzy tych osób czy innych szczegółów ich wyglądu. Pamiętam za to, jak wyglądały okładki kilku numerów czasopisma "Rycerz Niepokalanej", które babcia przechowywała w brązowym kuferku w beżowe równoległoboki, cerata na stole czy faktury mebli oglądane z bliska (jestem krótkowidzem, a okulary dostałam dopiero w "zerówce", więc siłą rzeczy pamiętam wszystkie faktury mebli z bardzo bliska). Pamiętam też, że fascynowało mnie wydłubywanie puchu z koców, który następnie zwijałam w malutkie kuleczki; kiedy połączyło się puch z dwóch czy trzech koców o różnych kolorach i wzorach, rezultat zawsze był czymś zupełnie nowym, zaskakującym.

W zamian od dziecka mam bardzo duże problemy z orientowaniem się i poruszaniem w przestrzeni. Zapamiętywać drogi, którą idę, po prostu nie umiem, udaje mi się to dopiero wtedy, gdy przejdę tą samą drogą kilkanaście razy, a i później zdarza mi się zgubić. Moja mama mówi, że chodzę jak cielę, najczęściej za kimś. Idąc nową trasą, widzę dookoła mnóstwo "(nie)ruchomych obrazków (wszystkie te szyldy, znaki, napisy), ale mimo to nie potrafię zapamiętać trasy w ujęciu przestrzennym, dodatkowo ilość owych obrazów sprawia, że trudno mi się skoncentrować. Gdy uczę się nowej trasy, w mojej głowie zostają tylko najbardziej charakterystyczne obrazy w 2D, w określonej kolejności. Wystarczy, że ktoś przemaluje charakterystyczny budynek czy, że zmienione zostaną szyldy w danej dzielnicy Krakowa, a ja znowu idę przed siebie, ledwo kojarząc, gdzie jestem. Bywa też niedobrze, gdy zaczynam iść z innego punktu danej trasy niż zwykle, zmienia się pora roku albo mam wrócić tą samą drogą, którą przyszłam.
Byłam w głębokim szoku, gdy mój były facet uświadomił mi, że do dworca autobusowego w mieście, w którym studiowałam przez cztery lata, można dojść o wiele krótszą i łatwiejszą trasą, niż pokonywana zwykle przeze mnie. Niestety, jego pomoc na niewiele się zdała, gdyż trasę, którą mi pokazał, zapomniałam w tym samym momencie, w którym ją przebyłam. 
Każdy wyjazd w nowe miejsce to dla mnie przeżycie na miarę wyprawy do Nowej Zelandii, poprzedzone długim wertowaniem stron internetowych, ze szczególnym uwzględnieniem map Google; dodatkowo drukuję mapy, rysuję mapy i wypytuję ludzi po drodze, a i tak dojście w nowe miejsce zajmuje mi zwykle trzy razy więcej czasu niż innym ludziom i nie obywa się bez przygód. Od roku mam smartfona z GPS-em i jest to jedna z najlepszych rzeczy, jaka mi się w życiu przydarzyła.

Z całego serca chciałabym stanąć przed twórcami wszystkich tych nowoczesnych technologii, takich jak smartfony z GPS-em i mapy Google, żeby móc paść im do stóp i zaśpiewać hymn dziękczynny. Osobna pieśń należy się twórcom Facebooka za stworzenie miejsca, gdzie po wstukaniu imion i nazwisk większości osób z mojego pokolenia można pooglądać ich twarze na zdjęciach. Przede wszystkim zaś podziękować powinnam twórcom fotografii, gdyż prawdopodobnie to dzięki niej przez całe życie jakoś sobie radzę i stwarzam jako takie pozory normalności. Fotografuję, co tylko mogę: ludzi, miejsca, drogę. Inni - jak Świetlik - robią to, żeby uprawiać sztukę. Ja fotografuję, żeby mieć poczucie bezpieczeństwa.

Czasami się zastanawiam, jakim cudem Świetlik jeszcze nie zwątpił we mnie. Bo są dni, gdy jest mi nieskończenie wstyd za siebie. Na przykład, gdy po pięciu latach studiów zachodzę do wydziałowej piwnicy zamiast do biblioteki.

R.

niedziela, 30 sierpnia 2015

| 45 | - Łzy jednorożca

Świetlik i Rika rozmawiają przez komunikator.

Świetlik wypytuje Rikę o plany na najbliższy tydzień i dowiaduje się, że codziennie jest zajęta: a to zakupy, a to wyjście z rodzicami.

Ś.: Proszę również znaleźć czas na seks.
R.: Jaki ton! Komiczny!
Ś.: To są bardzo poważne sprawy.
(po chwili, zmieniając nagle temat)
Ś.: Powietrze jest dziś czyste niczym łzy jednorożca.